„Utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi; czasami - a może nawet całkiem często - jest deską ratunku.”
– Stephen King

piątek, 8 czerwca 2012

1


Wszystko dookoła było obrzydliwe. Wszystko. Bez wyjątków. Szklane kałuże, ociekające lukrem słowa, pocałunki, zbyt szare niebo i trzepot skrzydeł. Do tego jeszcze ten paskudny smak w ustach. Metaliczny, gorzki, jakby na języku trzymało się grudkę ziemi wykopanej z czyjegoś grobu. Pewnie to stwierdzenie wywołałoby uśmiech na jej twarzy, gdyby nie nastrój, w jakim się znajdowała. Nie, nie miała ochoty na kpiny z własnej, być może trochę zbyt rozwiniętej wyobraźni, graniczącej z groteskowością i sztucznością.

Siedziała na ławce, leniwie obserwując wszechobecną ohydę. Splunięcie nie pomogło. Kolejne również. Tylko odstraszyła ptaki i zniesmaczyła pewną panią targającą siatki. „Głupia krowa” pomyślała, próbując rozbudzić w sobie jakieś pozytywne emocje. Dupa, nie ma tak dobrze. Nawet pospolite stwierdzenia pełne tego dziwnego humoru, który uwielbiała, nie pomagały. Dół w jaki wpadła był głęboki i nieprzyjemnie chłodny. Czuła to w kościach. Może faktycznie wgryzała się w ziemię i stąd ten smak?
Ludzie szli dalej, czasami rzucając jej znudzone spojrzenie będące raczej zwykłym nawykiem niż przejawem zainteresowania. Po co marnować czas na pozbawione uśmiechu stworzenie, prawie wtapiające się w szarość miasta? Nie warto, lepiej iść do domu, ugotować obiad, nakrzyczeć na dzieci, posprzeczać się z mężem, obejrzeć serial i pójść spać, żeby później móc zacząć wszystko od początku. Błędne koło codzienności tych robaków, które pomimo czterech kończyn pełzały obślizgłym cielskiem w tej mazi życia. „Tak, to zajebiście poetyckie”.
Wstała, bolał ją tyłek. Ile można siedzieć i rozmyślać? Nie warto być poetą, filozofem czy inną pierdołą użalającą sie nad sobą. Trzeba kręcić się w tym kółku i udawać, że jest fajnie. Chyba zaczynała rozumieć uczucia towarzyszące chomikom.
Obijając się o ludzi, którzy to oczekiwali od niej pewnego dystansu, a sami nie zamierzali się przesunąć, poszła znajomą uliczką w stronę domu. Ktoś coś powiedział, rzucił nieprzyjemne spojrzenie i poszedł dalej. Co się będzie wpierniczał w cudze koło, ma przecież własne. Jej to było na rękę, chciała tylko znaleźć się w końcu w swoim pokoju, równie nudnym jak ona sama. Dzisiaj nie miała zamiaru rozmawiać z ludźmi.
Wpatrywała się w chodnik. Jej myśli trzymały się ziemi, nie uciekały gdzieś daleko, były wymęczone nudą. Zresztą, tak samo jak ona. Pod klatką schodową zdała sobie sprawę, że jej życie jest dziwne. Nie, nie złe, żałosne, do dupy czy inne takie bzdety. Po prostu – dziwne. Nie pierwszy raz doszła do takiego wniosku, zdarzało jej się to nader często. Jednak w dni takie jak ten – ponure i robaczywe, miała zbyt dużo czasu na myślenie, przez co jej dół stawał się coraz głębszy, a świat bardziej obrzydliwy. Mimo to, pierwszy raz od poprzedniego popołudnia, uśmiechnęła się. „Pojebanaś” pomyślała, przekręcając klucz. „Jutro będzie lepiej, wiesz o tym. To minie. Zawsze mija”, po czym weszła po schodach na górę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz