„Utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi; czasami - a może nawet całkiem często - jest deską ratunku.”
– Stephen King

środa, 8 sierpnia 2012

2



Ocierając załzawione oczy, przekręciła się na drugi bok. Wpatrywała się w ciemność, która była nieprzyjemnie ciężka i duszna. Kształty zacierały się, tworząc chaotyczne pomieszanie wszystkiego, co znajdowało się wokół niej. Próbowała wyrównać oddech. Poduszka stawała się nieprzyjemnie mokra, a kosmyki włosów lepiły się jej do twarzy. Nie cierpiała tych nocy, podczas których przez jej głowę przelatywała nawałnica myśli, siejąc spustoszenie. Sama robiła sobie krzywdę, odkopując coraz gorsze wspomnienia i na nowo je przeżywając. Nie, jej życie nie było trudne. Wręcz przeciwnie – aż przesadnie łatwe. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że jej się po prostu w dupie poprzewracało. I było w tym dużo racji, sama dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Mimo to, nie potrafiła powstrzymać tego mechanizmu napędzającego jej smutek. Rozdrapywanie nierealnych ran było takie przyjemne.
Na pograniczu snu czuła zawsze ten kojący spokój i wiedziała, że to już mija. Kolejny pusty dzień się kończy, a co za tym idzie, jest szansa, że na chwilę wygrzebie się z dołka. „To mija. Zawsze” powtarzała sobie, przymykając mocniej powieki, jakby starając się przyspieszyć sen.
Zbudziło ją słońce. Śnieg dawno stopniał, a wiosna ociężale zmierzała do jej małej mieściny pozbawionej tego uroku miasteczek z amerykańskich lat ’80. Kolorowe, zmatowiałe bloki, zszarzałe chodniki i równie mdłe niebo stanowiły niezbyt atrakcyjną całość.
Łzy już dawno wyschły nie zostawiając po sobie nawet śladu. Odgarniajac włosy z czoła, podniosła się z łóżka, mrużąc oczy. „Jest dobrze” pomyślała, szurając gołymi stopami po dywanie w poszukiwaniu kapci, po czym poczłapała do łazienki. Była sama w domu. Mama pewnie gdzieś wyszła. O tyle dobrze.
Spojrzała z niesmakiem w lustro. Jej odbicie wydawało jej się nad wyraz szkaradne. „Nie powinnaś się rozmnażać”. Daleko jej było od wesołości, ale dobry humor to tylko kwestia czasu. Spędzi trochę czasu w szkole, ponarzeka tak jak wszyscy, pośmieje się z tymi idiotami i na chwilę o wszystkim zapomni. Te chwile, w których nie miała czasu myśleć były dobre. Oczekiwała ich z niecierpliwością. Na razie smutek trzymał sie jeszcze na jednej nitce dnia wczorajszego. Katując siebie samą, nie przestawała w myślach wymieniać swoich wad. To był codzienny rytuał, a słowa stały się jej mantrą. Za duży nos, brzydka cera, widoczne naczynka, kanciasta broda... Nie rozumiała tych głupich, ociekających optymizmem ludzi z telewizji, mówiących, że każdy jest piękny, wystarczy tylko w to uwierzyć. „Gówno prawda. Nic nie wiecie. Nic”. Za to ona wiedziała dużo. Wiedziała, że jest brzydka. Wiedziała, że życie jest niesprawiedliwe. Wiedziała w końcu, że użalanie się nad sobą jest bezsensowne. Paradoks polegał na tym, że nie umiała przestać. Po prostu. Nikt jakoś nie był skory, żeby jej pomóc.
Drzwi wejściowe się otworzyły, usłyszała głos mamy. Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie. Ciągle nie przestawała powtarzać sobie w myślach: „to minie, to w końcu minie.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz