„Utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi; czasami - a może nawet całkiem często - jest deską ratunku.”
– Stephen King

środa, 8 sierpnia 2012

5


Obudziła się.
Nie było żadnych gwałtownych ruchów, przerażenia w oczach czy głośnego sapania wydobywajacego się z gardła. Nie wyrwała się z objęć męczącego koszmaru, a po jej plecach nie spływały strużki potu. Nie. Po prostu spokojnie otworzyła oczy, jakby to był zwykły dzień, normalny. Bo taki miał być, prawda?
Pierwsze, co ujrzała to biały sufit. Chociaż nie taki zupełnie biały. Bardziej zahaczał o mleczno-szary. Równy też nie był. Osoba, która odpowiadała za to piękne pęknięcie i nierówności pewnie nie dostała podwyżki. Dopiero po krótkiej chwili zorientowała się, że coś jest nie tak. „No, sufit. Zwykły sufit”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nigdy, naprawdę nigdy, nie spała na plecach. Pierwszym co widziała po przebudzeniu była zazwyczaj chropowata, żółta tapeta lub niebieski dywan. Nigdy sufit.
Próbowała się podnieść. Podparła dłonie o miękki materac, wyczuwając pod nim sprężyny i wyprostowała łokcie, zrzucając cały ciężar ciała na ręce. To był zły pomysł. Poczuła straszliwy ból promieniujący z jej nadgarstków. „Co jest?” Ciągle leżąc w tej pachnącej płynem do płukania pościeli, próbowała zrozumieć, o co chodzi. Marszcząc czoło przekręciła głowę na bok, tym samym wpatrując się w kawałek metalowej poręczy i prześwitujący za nią blat stolika, na którym stały jakieś butelki i opakowania.
To nie był jej pokój. W takim razie, gdzie się znajdowała?
Tym razem oparła się na łokciach i zagryzając wargę podciągnęła się do pozycji siedzącej. Plastikowe rurki przyczepione do jej ręki podążyły za nią po białym prześcieradle. Olga, opierając się o oparcie łóżka, mogła już stwierdzić gdzie jest, co wcale jej nie usatysfakcjonowało. „Jesteś w dupie, ot co”.
Była w szpitalu. A dokładniej, w sali szpitalnej, co prawda dwuosobowej jednak drugie łóżko było puste. Z zamkniętymi, mosiężnymi drzwiami i małą kamerką wciśniętą niedyskretnie w róg pomieszczenia, której szklane oko wpatrywało się w nią z intensywną czernią.
Nie rozumiała, co się stało. „Może to tylko sen?” Chciałaby. Przywykła już do monotonii i prostego schematu swojego dnia, tak żyło jej się wygodnie. Żadne niespodzianki nie wchodziły w grę. Jednak sala była równie realna co jej bolące nadgarstki. „Właśnie, co z nimi, do cholery?”
Wyciągnęła je spod kołdry, żeby móc się im dokładniej przyjrzeć. Albo to jej wzrok szwankował albo po prostu świat był tak rozmazany i rozedrgany. Mrużąc oczy przyglądała się białym opatrunkum owiniętym wokół całych przedramion. Spod bandaży sterczały tylko blade, niewyraźne palce. Poruszyła nimi delikatnie, chcąc upewnić się, że to na pewno są jej dłonie. Palce osowiale drgnęły, poruszajac się jakby w zwolnionym tempie. Poczuła ucisk w żołądku.
Przyglądając się im bez większego zainteresowania, przeszukiwała swój umysł w poszukiwaniu jakiegoś logicznego wyjaśnienia, którym załatać można by było tą nieprzyjemną dziurę. Jednak w głowie miała tylko ciemną pustkę. Im bardziej się w nią zagłębiała, tym bardziej czuła się zagubiona.
„To nie trzyma się kupy. Wczoraj wieczorem byłam w domu. Spałam. Dlaczego jestem tutaj?”
Nikt nie kwapił się aby do niej przyjść i jej to wyjaśnić. W sali unosił się typowo szpitalny zapach czystości, a słychać było ciche, jakby nieśmiałe brzęczenie jakiejś aparatury, której oczywiście nie umiała nazwać, bo zawsze wyglądało to tak samo – na filmach, w telewizji, w innych szpitalach – zwykła aparatura, coś, co podtrzymywało ją przy życiu, pomagało. I to ma brzęczeć, bo gdyby nie brzęczało to byłoby kiepsko.
Wzrok się polepszał. Rozejrzała się po sali, chcąc przestać wpatrywać się w końcu w te przeklęte nadgarstki, od których widoku robiło jej się niedobrze.
Jak na dwuosobowy pokój, pomieszczenie nie było duże. Łóżka zostały dziwnie rozmieszczone – nie obok siebie, ale na przeciwko, w dość sporej odległości. Po jej lewej stronie znajdowało się okno, jednak bez klamki. „Jak oni tutaj wietrzą?” myślała z otępieniem przyglądając się brudnym szybom, za którymi widać było tylko ciemne gałęzie upstrzone marnymi liśćmi. Można było wywnioskować z tego, że znajduje się na jakimś piętrze. Na pewno nie na pierwszym i z pewnością nie na ostatnim. Gdzieś pośrodku. Po prawej, obok drugiego łóżka były drzwi. Dosyć dziwne, jak te z różnych filmów fantastycznych, gdzie przechodziło się do pomieszczeń pod ścisłą ochroną. Olga nie zdziwiłaby się, gdyby były otwierane na szyfr. Wszystko możliwe. Najbardziej irytował ją jendak brak telewizora. I ta głupia kamera nad drzwiami, wścibsko wpatrujaca się wprost na nią.
Uśmiechnęła się ponuro i spróbowała podnieść rękę, by móc pomachać tym ludziom, którzy bardzo intensywnie wyrywali się by wyjaśnić jej, o co chodzi, jednak zmarszczyła tylko czoło i ze zrezygnowaniem opuściła dłoń, a ból coraz bardziej słabł, zamieniając się w tępe pulsowanie.
Tak właściwie to nie chciała towarzystwa. Zaczęłyby się jakieś rozmowy, pytania, współczucie, litość, udawana sympatia, fałszywość... Zależało jej na odpowiedzi. Tylko. Domyślała się, co się stało. Nie była głupia. Jednak nie wiedziała dlaczego? I przede wszystkim: jak? Tego chciała się dowiedzieć. Wystarczyłoby, że ktoś położyłby jej kartkę z odpowiedzią na łóżku i w milczeniu odszedł. „Ale czy ja chcę znać odpowiedź?” spytała sama siebie. „Nie, nie powinnam w to tak głęboko wchodzić. Popadnę w paranoję...”
Oko kamery coraz bardziej ją denerwowało. Mijały minuty, a ona wpatrywała się w nie ze spokojem, jakby mogło to sprawić, że ktoś przyjdzie.
Nawet nie spodziewała się, że ten sposób jest tak skuteczny.
Ktoś przyszedł.
Ktoś najmniej wyczekiwany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz