„Utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi; czasami - a może nawet całkiem często - jest deską ratunku.”
– Stephen King

środa, 8 sierpnia 2012

7


Od bardzo dawna nie czuła się tak ważna jak teraz.
Zawsze tylko obojętne spojrzenia, mdłe odpowiedzi i mętny głos. Nudziła ich, była osobą, która nie zasługiwała na większe zainteresowanie. Jak się odezwie – no trudno, chamem być nie wolno, odpowiedzieć trzeba, ale jak siedzi cicho, to niech sobie siedzi, my – ludzie rozrywkowi i lubiani mamy to w dupie. Tak wyglądały jej dni w szkole. Tylko w szkole. Poza nią nie miała życia. Otulając się ciepłem herbaty siadała przy biurku i wchodziła w lepszy świat – pełen ludzi i wydarzeń, które fascynowały ją, wzbudzając jednocześnie zazdrość. Zdarzało się, że przerzucając kolejne kartki płakała. To nie było smutne ani ckliwe. To było po prostu żałosne i ona doskonale o tym wiedziała. Mimo to, nie próbowała tego zmienić. Zmiany? Nie, to zbyt drastyczna metoda, zbyt wymagająca. Olga wolała iść na prościznę. I zadręczać się dalej.
Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. To do niej przyszedł Stigle, chociaż był tylko jego marną podróbką. On chciał rozmawiać z nią, z nikim innym. Zabiegał o jej uwagę. Starał się zdobyć jej zainteresowanie. Była ważna! Ktoś jej potrzebował!
Poczuła wypełniające jej płuca wzruszenie. To było piękne uczucie. Towarzyszyło jej jedynie podczas wchodzenia w światy z książek czy ekranu telewizora. Teraz jednak było prawdziwe, czyste, naturalne. Jej własne, osobiste wzruszenie.
Uśmiechnęła się, nawet nad tym nie panując. Siedziała na szpitalnym łóżku, z drętwiejącymi nogami i wpatrywała się w nieskalaną żadną wadą twarz Stigle’a. I uśmiechała się. Nieważne, że wyglądała dziwnie. Nieważne, że uśmiech mógł oznaczać jej słabość. Nieważne... To była jej chwila, na którą tak dawno czekała.
- Jesteś gotowa? – spytał swoim niskim głosem, przepełnionym spokojem. Jego zielone tęczówki wpatrywały się w nią, a ona podziwiała ich intensywność. Kiwnęła głową, nie mogąc zdobyć się na nic innego. To go nie zadowoliło. Zmarszczył czoło, co nadało jego pozornie niewinnemu obliczu groźny wyraz. Nawet nie zauważyła kiedy złapał ją za materiał koszuli i przyciągnął bliżej siebie. To wyrwało ją z otępienia, a w jej szeroko otwartych oczach ostrymi konturami rysował się strach.
- Masz do mnie mówić – powiedział akcentując dobitnie każdy wyraz, a ona poczuła na twarzy jego dziwnie chłodny oddech, który pachniał... „Nie, nie pachniał, to tylko złudzenie”. Oddech Stigle’a początkowo miał słodki i mdły zapach niczym damskie perfumy, jednak była to tylko kiepska maska - pod nią kryło się coś bardziej obrzydliwego i przesyconego zgnilizną, o czym Olga nawet nie chciała myśleć.
- Dobrze – wyszeptała zlękniona, czując ból w plecach nie znajdujących w niczym oparcia. Stigle ciagle przytrzymywał ją za materiał koszuli, mocno zaciskając dłoń. „Jest tak blisko” myślała schodząc w rejon niebezpiecznych myśli, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Ze zgubnego zachwytu, któremu nie przeszkadzał nawet oddech naznaczony nieznanym odorem („Nie myśl o tym!”) wyrwał ją jego śmiech. On naprawdę się śmiał – ciągle ją trzymając, mrużył oczy, śmiejąc się szczerze, a na tle różowego podniebienia rysowały się drobne, spiczaste zęby. Śmiech mężczyzny był nieprzyjemny i odpychający. Olga przypatrywała się temu ze zdziwieniem, przechodzącym płynnie w obrzydzenie. Spróbowała zrozumieć. Z marnym skutkiem.
Po kilku minutach uspokoił się. Spojrzał na nią z resztkami uśmiechu na twarzy, po czym spoważniał i przyciągnął ją bliżej siebie. Bardzo blisko. Serce Olgi zaczęło bić mocniej. Już kompletnie zapomniała o drętwiejących nogach.
Stigle patrzył na nią jakoś dziwnie. Nie mogła odróżnić czy jest to czułość, czy może zwykła pobłażliwość. Nie, to nie stanowiło dla niej większej różnicy. Liczyło się to, że jest tak blisko. I patrzy na nią, dotyka jej...
Rozchylił lekko wargi, podnosząc jeden kącik ust do góry, lustrując ją przy tym wzrokiem – poczynając od twarzy, na klatce piersiowej kończąc. Olga miała wrażenie, że jej serce lada moment wyrwie się z jej ciała. Spojrzenie Stigle’a wróciło do jej oczu, zagłębiając się w nich. Wolną dłonią uniósł jej brodę, przekręcając głowę dziewczyny w dowolne strony, jakby uważnie się jej przyglądał. Olga nie stawiała oporu. Gdyby ją puścił, pewnie opadłaby bezwładnie na łóżko, zbyt oszołomiona tym zbliżeniem. Jego skóra była nieprzyjemnie chłodna, co powoli przestawało jej się podobać, podobnie jak maskowany słodyczą zgniły oddech.
- Więc tego chcesz? – wyszeptał, puszczając brodę dziewczyny. Wpatrywała się w niego z oczekiwaniem. Uczucie wyjątkowości jeszcze jej nie opuściło. On tymczasem, wciąż się pochylając i trzymając ją za rękaw, odgarnął kosmyk jej włosów za ucho, odprowadzając go wzrokiem. Olga zadrżała. Czy już się rumieniła czy to dopiero przed nią? „Nieważne” wciąż to powtarzała, chcąc przeciągnąć tą chwilę jak najdłużej, najlepiej aż po wieczność.
- Tego pragnęłaś, prawda? – spytał ponownie, cichym głosem, w którym brzmiała żądza. „Sztuczna” przemknęła jej cicha myśl, jednak szybko się jej pozbyła.
- Tak – szepnęła słabym głosem, wciąż czekając i walcząc z nasilającym się obrzydzeniem.
Stigle ciągle się uśmiechał i wpatrywał w nią tym dziwnym wzrokiem, którego tak pragnęła i potrzebowała. Zbliżył się jeszcze bardziej, a smród zgnilizny wypełnił jej nozdrza. „Nie myśl o tym!” usilnie próbowała stłumić swoje zmysły, skupiając się tylko na własnym pragnieniu.
Kiedy był tak blisko, że spokojnie mogła złożyć na jego wąskich ustach pocałunek i tym samym spotęgować swoje szczęście, dostrzegła jak jego wargi układają się w paskudny uśmiech, równający się ohydą z wijącym się, tłustym robactwem. Stigle nagle odsunął się od niej, jednocześnie puszczając ją.
Olga opadła, niczym zwykłe zwłoki, na szpitalne łóżko, czując wbijające się w jej ciało sprężyny i ciągle mając przed oczami jego uśmiech, niczym wyrwany z koszmarów. Kiedy już obolała usiadła, on stał tam gdzie poprzednio, jednak nie pochylał się w jej stronę. Stał wyprostowany i dumny, a jego twarz nie była twarzą Stigle’a – jedynie jego marną, tandetną podróbką. Zwykłą maską pod którą kryło się gnijące robactwo.
Potwór wciąż się uśmiechał.
- Wybacz, lecz ja nie spełniam pragnień – powiedział tym piekielnie spokojnym głosem, po czym rzucił jej pełne pogardy spojrzenie. Olga poczuła rozrywający ból, który był następstwem rozdeptanej nadziei. Okropnie ją spodlono, zabawiając się jej uczuciami, marzeniami, pragnieniami... „Byłam zbyt naiwna” myślała z goryczą, studiując tą okropną twarz na przeciwko niej. Jak mogła się tak pomylić? Jak mogła dać się uwieść potworowi w masce jej anioła?
- Jesteś po prostu głupia – usłyszała w odpowiedzi z ust tego, którego sobie wymarzyła. Dopiero teraz, czując zbliżające się mdłości, ponownie poczuła strach. Kim było to coś, z którym rozmawiała? To nie mógł być człowiek, to było zbyt oczywiste. Czuła w nim zło, które boleśnie ją kuło i drażniło zmysły. Więc kim był ten stwór? „Kim jesteś?” spytała w myślach, dobrze wiedząc, że usłyszy.
On zaśmiał się i groteskowo dygnął, mówiąc:
- Mów mi Dante, o moja niedoszła kochanko, którą uwiodły wdzięki demona.
Po czym spojrzał na nią, a ona mogła dostrzec w jego zgniłozielonych oczach swój własny, paniczny strach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz