„Utrata pamięci nie zawsze jest jak kula u nogi; czasami - a może nawet całkiem często - jest deską ratunku.”
– Stephen King

środa, 8 sierpnia 2012

9

Niepewnym ruchem odgarnęła kosmyk włosów z rozgrzanego czoła. Nie było trudno jej w to wszystko uwierzyć. Chociaż wydarzenia z ostatnich kilku godzin, a może nawet kilkudziesięciu minut, kto to wie, były najbardziej dziwnymi w całym jej życiu, to przyjmowała je z pozornym spokojem i ufnością. To nie był sen. Wiedziała o tym już od jakiegoś czasu. Ktoś mógłby ją wyśmiać, skrzyczeć ją za głupoty jakie wymyśla, ale przecież Dante był prawdziwy! Dotykała go, czuła jego zapach, rozmawiała z nim. To niepodważalne dowody jego istnienia. Nie miała także wątpliwości co do jego demonicznego pochodzenia. Nie był człowiekiem. Wszystko w jego wyglądzie, zachowaniu i słowach temu przeczyło.
Bandaże mocno uciskały jej nadgarstki. Miała ochotę je rozerwać, by móc w końcu poczuć ulgę, chłodny powiew na wymęczonej skórze, jednak bała się widoku jaki zobaczyłaby pod opatrunkiem. Nie pamiętała samej próby, o której nie chciała myśleć. Skutecznie wypierała ją z pamięci, zostawiając miejsce dla pustki i wielu znaków zapytania. „To ja go sprowadziłam” myślała, czując się winna. Sama skazywała się na cierpienie, tak jak zawsze.
Spojrzała na majestatyczną, lecz także pokraczną sylwetkę Czwartego, który ze znudzeniem przyglądał się ciemnemu oku kamery. Jego pokryte bliznami dłonie opierały się lekko o materiał spodni.
„Ciekawe czy nas widzą”. Również spojrzała w róg pokoju. „Powinni przyjść i coś z nim zrobić” myślała z nadzieją. Nie czuła się przy nim bezpieczna, jednak wiedziała, że nie zrobi jej większej krzywdy. Nie powiedział jej tego otwarcie, jednak gdyby chciał ją skrzywdzić już dawno by to zrobił. Ta demoniczna cząstka, która kłębiła się nerwowo pod kostiumem Stigle’a napawała ją lękiem.
- Nie widzą – powiedział, spoglądając w jej twarz. – To głupie stworzenia, prawie tak samo głupie jak ty.
Mogła się tego domyślić. Gdyby go widzieli, już dawno by tutaj przyszli.
- A krzesło? Chyba widzieli jak się przemieszcza.
Demon zaśmiał się, ukazując rząd spiczastych kłów.
- Nie o to chodzi, moja słodka pani. Po prostu oni nie patrzą w swoje monitory.
Ponownie poczuła się pokonana, ośmieszona i faktycznie głupia. „Idiotka. Cały czas jesteś idiotką”.
- Tak. Zgadzam się. Gdybyś była mądrzejsza nie przywołałabyś mnie, tym samym obydwoje mielibyśmy w tym momencie coś lepszego do robienia... albo też nie. A tak muszę się z tobą użerać. Przyznaj, że nasze spotkanie nie jest niczym przyjemnym. A może się mylę?
Posłał jej upiorny uśmiech, który nadał jego twarzy przerażający wygląd. Miała wrażenie, że maska Stigle’a lada moment pęknie, a ona ujrzy zgniłą twarz demona, jego prawdziwe oblicze, którego odór maskowały słodkie perfumy. Nie mylił się. Mało w tym wszystkim było przyjemności.
- To nie moja wina... – zaczęła niepewnie, nie wierząc w swoje słowa. Dante skomentował to kolejnym wybuchem śmiechu.
- Nie twoja wina? Tak? Nie twoja, moja pani? – zaczął mówić słodkim głosem, od którego miała dreszcze na całym ciele. Nachylił się niebezpiecznie w jej stronę, co zmusiło ją do odsunięcia się od niego. „Słabych czeka śmierć” powiedziała sobie w myślach, nie wiedząc skąd przyszła jej do głowy ta głupia fraza. Często jej się to zdarzało – wymyślać co nowsze i niekoniecznie lepsze stwierdzenia, niemające konkretnego celu. Nie umiała jednak maskować strachu. Nie w tej chwili.
- Czy to jakaś magiczna siła chwyciła noże i zabawiła się w kółko i krzyżyk na twych nadgarstkach? – mówił dalej, a jego zgniło zielone tęczówki wpatrywały się w nią uparcie. Mogłaby przysiądz, że w oczach Czwartego płonął ogień, równie cuchnący i stary jak on sam.
Przemilczała odpowiedź, nie wiedząc, co mogłaby mu powiedzieć. Miał rację. Przecież miał cholerną rację. To ona była winna. Tylko ona. „Na pewno?” spytała samą siebie widząc w myślach setki twarzy, tak znajomych, choć odległych, które przywoływały złe wspomnienia. „Ale to ty jesteś winna wszystkiemu. I los. I życie”.
- Przestań bredzić – zażądał od niej, wywracając oczyma. – Przywołałaś mnie, trudno, jakoś przełknę ten gorzki owoc. Dla mnie to tylko obowiązek, lecz dla ciebie, moja droga, coś znacznie więcej.
Posłał jej swój słodki uśmiech, któremu jednak daleko było do słodyczy. W milczeniu rozważała jego słowa, chcąc ukarać go ciszą, której nie cierpiał. „Może to z powodu swej samotności i długiego gnicia w ciemnościach, o których mówił?”
- Och, uwierz mi, to gnicie było znacznie bliższe memu sercu, niż spędzanie czasu z tobą na bezsensownych rozmowach.
Zagryzła wargi. Coraz bardziej drażniło ją to, że jej dusza i myśli stoją przed nim otworem i może do woli sobie w nich grzebać, przeglądać, wybierać... Czuła się goła. I to także było dla niej upokarzające.
- Czego chcesz? – spytała nie panując nad jadem w swoim głosie. Jednak to tylko rozbawiło demona, którego twarz przez chwilę wydała się jej przystojna. „To twarz Stigle’a, nie jego”.
- Moja słodka, głupiutka istotko. Nie ty powinnaś pytać, lecz ja. – Jego głos był spokojny, a uśmiech nie schodził z twarzy, jakby na niej zastygł. – A pytanie brzmi: czego to ty chcesz ode mnie?
- Co? – zdołała z siebie wydusić, po raz kolejny wychodząc na idiotkę. Nie przejmowała się tym, próbowała zrozumieć, o co mu chodzi, co jednak nie szło jej najlepiej. Zmarszczyła brwi, myśląc. Była jednak jak mucha zaplątana w sieć pająka – oszołomiona, roztargniona i niepewna swego losu.
- To ty mnie przywołałaś...
- Nie, ja... – zaczęła słabym głosem, wątpiąc nawet w swoje słowa, których nie zdążyła wypowiedzieć.
- Nie zaprzeczaj, uparta pokrako – przerwał jej stanowczym głosem, któremu towarzyszył ten sam zastygły uśmiech. – Tak spieszno było tobie do śmierci, więc proszę, wyjaw mi powód dla którego naznaczyłaś swą cienką skórę krwią?
Chciała coś powiedzieć, lecz nie umiała znaleźć słów, które topiły się na jej języku. Mogła tylko z otępieniem wpatrywać się w tą urodziwą twarz, którą zdążyła w krótkim czasie pokochać, a następnie znienawidzić. Nie znała powodu. Całe to wydarzenie było dla niej ciemną pustką, równie czarną jak źrenice, włosy i zgniłe serce demona, o ile w ogóle je posiadał. Żadne słowa, obrazy ani zapachy nie przychodziły jej do głowy. Jedynie ciemna jama, przepełniona nicością. Wiedziała, że gdzieś głęboko w niej skrywa się prawda ociekająca krwią, ale bała się jej szukać. „Jestem tchórzem. Głupim, żałosnym tchórzem.” Wiedziała o tym doskonale, nawet nie próbując wejść w ciemność, która odstraszała ją skutecznie swoim chłodem, który jak sztylet ciął jej ciało. Powód dla którego to zrobiła? Nie, nie znała go. Może kiedyś. Może wtedy plując na chodnik, siedząc w klasie, leżąc w swoim ciepłym łóżku i zalewając się łzami znała ten powód, jednak teraz uciekł od niej podobnie jak wiele innych uczuć i myśli. Miała jeszcze nadzieję, że wrócą, jednak coś w jej głowie szeptało, że wszystko stracone. A słabych czeka śmierć.
Dante oczekiwał od niej odpowiedzi. Przynajmniej w tym momencie był cierpliwy. Jego zielone tęczówki przeszywały ją zimnym spojrzeniem, dorównującym chłodem jego skórze. Czekał, aż udzieli mu odpowiedzi. A ona próbowała sobie przypomnieć, nie chcąc schodzić zbyt głęboko w ciemność. Głosy w jej głowie szeptały różne słowa, jednak żadne nie było dla niej zrozumiałe. Nie znała tych głósów, języków w jakich mówiły ani uczuć, którymi ociekały. Ta żałosna dziewczynka sprzed ery szpitala, płacząca do żółtej tapety, może je znała, jednak teraz siedziała pewnie skulona w ciemności, brocząc w krwi. Olga. Tak, Olga. Jak dawno nie słyszała tego imienia. Jej imienia. On tak do niej się nie zwracał. Ani razu. Może już nie była Olgą? „W takim razie kim?” spytała samej siebie z trwogą, a któryś z głosów wyszeptał: już nie zasługujesz na to imię.
Z trudem przełknęła ślinę. Głosy próbowały się przekrzyczeć. Tym razem rozumiała każde słowo, każdy przecinek, każdą kroplę śliny i uczucie, które przeszywały jej umysł niczym groty zatrutych strzał.
Krew na nadgarstkach, nie umarłaś, odejdź, nie zasługujesz, żałosna, widzisz co narobiłaś, obudź się, dlaczego to zrobiła, to potwór, a teraz spójrz na mnie, krew nie jest twoja, odejdź, nie uciekniesz, słabych czeka śmierć, twoje życie, moje dziecko, nie umrze, zabiła ją, krew na nadgarstkach, spójrz co narobiłaś, czas usiąść, to za trudne, stchórzyłaś, spójrz na to, mów do mnie, krwawisz, są inne światy, czas usiąść, spójrz na mnie, więc idź, odejdź, odejdź, ODEJDŹ!
Mrugnęła. Wszystkie głosy ucichły. Poczuła, że po jej policzkach spływają łzy.
- Jaki jest powód? – spytał ponownie Dante, a jego głos był spokojny i cierpliwy. – Co sprawiło, że chciałaś oddać się śmierci, moja droga?
Głosy zaszumiały. Słowa były różne, jednak tworzyły razem jedną całość, choć pokraczną i żałosną. „Tak jak ja”.
- Życie – odpowiedziała zdrętwiałymi wargami.
Demon zaśmiał się, przez co poczuła jakby w jej serce wbijał się ostry nóż.
- Proszę, to dopiero ciekawy przypadek. Ku śmierci pociągnęło ją życie. Chciała oddać swe paskudne ciało robakom, bo żyła. Tęskno jej było za zimnymi objęciami nicości, bo zbyt gorące były promienie życia! To ci dopiero głupi paradoks. W sam raz na twą głupotę, słodka pani.
Obrzuciła go pełnym gniewu spojrzeniem. W tej chwili nienawidziła go tak bardzo jak jeszcze nigdy dotąd. Gdyby mogła sprawiłaby mu ból. Okropny, krwisty ból, który szarpałby jego ciałem i duszą, nie dając nadziei na ukojenie i odpoczynek. Gdyby tylko mogła zobaczyć na jego twarzy grymas cierpienia, tak okropnego i przerażającego...
- Moja słodka. – Wśród gniewnego amoku i oparów rozrywajacego ją suchego pragnienia tego widoku, usłyszała jego spokojny głos. – Musisz sobie przypomnieć coś, o czym zapomniałaś, a co jest bardzo ważne. Prędzej czy później sobie przypomnisz. A wtedy ukoisz swe pragnienie... Po raz kolejny.
Posłał jej swój okropny uśmiech, a potem była już tylko ciemność i miękkość poduszek.

--------------
W tekście wykorzystałam dwa cytaty z "Wielkiego marszu" i "Rolanda" Stephena Kinga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz